Tęsknota. Opowieść o Magdalenie Mortęskiej Zobacz większe

51,00 zł

Informacje dodatkowe

Rysunki Bogumiła Czepiel OSB
Wydanie Pierwsze, 2019
ISBN 9788373549487
Oprawa Miękka
Format 145x205
Stron 440
Ebook https://tyniec.com.pl/ksiazki-malgorzaty-borkowskiej-osb/1454-e-book-tesknota-opowiesc-o-magdalenie-morteskiej-9788373549548.html

Podziel się

Małgorzata Borkowska OSB

Tęsknota. Opowieść o Magdalenie Mortęskiej

...zbliżał się Adwent roku Pańskiego 1578. Magdalena posłała do Pokrzywna Piecewskiego, który dzięki temu drogę do Chełmna mógł poznać, a panu ojcu zawiózł jej ustną (oczywiście) prośbę, żeby mogła na Roraty jeździć do Lubawy. Mając więc na to pozwolenie, za pierwszym razem zabrała ochmistrzynię, ale ta, starą będąc, zmarzła tak bardzo podczas nabożeństwa, że już więcej jechać nie chciała i odtąd nie przeszkadzała jej samotrzeć jeździć, z Dorotą i Zuzią. Przed świtem garnek z grochem na wodzie wstawiały do ciepłej framugi, potem się ubierały w kożuchy i ciepłe rańtuchy na głowę, i kładły się w saniach na słomie, zaciągając jeszcze na siebie fartuch futrzany. Do Lubawy ledwo kilka mil było, ale one jeszcze po Roratach zostawały na drugą Mszę, a tak przeciągały powrót prawie do południa; i wtedy wróciwszy, na obiad zarazem i śniadanie jadły ten groch. I wkrótce nikt się już w domu nie dziwił ani ich długim nieobecnościom, ani postowi. Adwent przecież, jakże. Aż w końcu, jakoś w pół Adwentu, któregoś wieczoru spakowały do tłumoków bieliznę i po parę najskromniejszych sukien, i te tłumoki pani Piecewska przemyciła do sań pod słomę. I rano, zamiast jechać do Lubawy na prawo, na pierwszych rozstajach ojciec Zuzi skręcił w lewo i pojechały do Chełmna. Były tam już, kiedy w Mortęgach dopiero pomyślano ich szukać.

Wstępując w ten nietypowy sposób do klasztoru, Magdalena miała już 24 lata, a z tych aż dziesięć spędziła w Mortęgach na powolnym dojrzewaniu do swego powołania, na usilnych przemyśleniach. Dotychczasowa lektura uformowała jej myśli do spraw Bożych, do rozważania wielkich prawd wiary, raczej niż do drobnych, ubocznych praktyk pobożności. Na tym to fundamencie dopiero wszelkie praktyki można było zbudować i z niego je wyprowadzać; umysł Magdaleny czuł się dobrze tam tylko, gdzie szczegółowe myśli, nakazy, zwyczaje miały jasne i wspólne uzasadnienie, tworzyły całość, wyrastały ze wspólnego korzenia. Postawiona przed pstrą mieszaniną nie powiązanych między sobą drobiazgów czy praktyk byłaby po prostu nie u siebie. Przez ostatnie pięć lat zamknięcia w Mortęgach dzięki Postylli nasiąkła nauką wiary na tyle, żeby w niej właśnie to uzasadnienie i miarę sensu znajdować. Drugim jej skarbem było przekonanie, że to rzeczywiście Bóg ją wzywa, płynące z chwil radosnego zrozumienia, z których każdą, od dziecinnych zaczynając, chowała w pamięci. Dzięki nim nie musiała się już zastanawiać, czy jej decyzja to jej własna tylko zachcianka, tym samym skazana na niepowodzenie, czy też rzeczywiste wezwanie Boże, objęte Bożym planem i Bożą pomocą.

Brakowało jej jeszcze tylko ostatniego elementu formacji: tradycji zakonnej. Życie w klasztorze nie jest bytowaniem w chmurach; przebiega w bardzo konkretnym miejscu, w konkretnej sytuacji, w konkretnym otoczeniu. Ci, którzy już wcześniej urządzili to miejsce i ci, którzy teraz tworzą to otoczenie, we wszystkich dziedzinach życia, od stylu modlitwy aż do składników ubioru, przyjęli pewne konkretne rozwiązania, praktyki i zwyczaje, zależne od praw ogólnych Kościoła, od reguły własnej zakonu i od lokalnych możliwości. Tego wszystkiego trzeba się nauczyć w nowicjacie, a to zarówno dla zdobycia punktu wyjścia do dalszego rozwoju własnego życia modlitwy, jak i dla umożliwienia wspólnocie gładkiego biegu spraw codziennych. I gdyby klasztor chełmiński był wtedy domem normalnej wspólnoty, złożonej, powiedzmy, z kilkudziesięciu mniszek w różnym wieku, uformowanych już do życia zakonnego, i to według konkretnej reguły i na konkretnym miejscu – Magdalena weszłaby bezproblemowo do ich grona i miałaby tradycyjną formację zapewnioną. Tym bardziej to ważne, że w jej czasach tradycja – rozumiana jako powrót do źródeł, jako wierność pierwotnym założeniom – to było jedno z haseł, kształtujących ogólną mentalność. Miałaby także okazję do spędzenia wielu lat w roli szeregowej mniszki, pragnącej posłuszeństwa i praktykującej posłuszeństwo; a tym samym, gdyby ją w końcu zrobiono przełożoną, wiedziałaby z doświadczenia podwładnej, jak należy praktykować przełożeństwo.

Więcej szczegółów

Magdalena Mortęska OSB (1554–1631), polska zakonnica ze zgromadzenia Mniszek Zakonu św. Benedykta, ksieni klasztoru benedyktynek w Chełmnie, mistyczka, reformatorka, założycielka Kongregacji chełmińskiej, autorka dzieł religijnych oraz Służebnica Boża Koś­cioła katolickiego. 

Napisz recenzje

Tęsknota. Opowieść o Magdalenie Mortęskiej

Tęsknota. Opowieść o Magdalenie Mortęskiej

...zbliżał się Adwent roku Pańskiego 1578. Magdalena posłała do Pokrzywna Piecewskiego, który dzięki temu drogę do Chełmna mógł poznać, a panu ojcu zawiózł jej ustną (oczywiście) prośbę, żeby mogła na Roraty jeździć do Lubawy. Mając więc na to pozwolenie, za pierwszym razem zabrała ochmistrzynię, ale ta, starą będąc, zmarzła tak bardzo podczas nabożeństwa, że już więcej jechać nie chciała i odtąd nie przeszkadzała jej samotrzeć jeździć, z Dorotą i Zuzią. Przed świtem garnek z grochem na wodzie wstawiały do ciepłej framugi, potem się ubierały w kożuchy i ciepłe rańtuchy na głowę, i kładły się w saniach na słomie, zaciągając jeszcze na siebie fartuch futrzany. Do Lubawy ledwo kilka mil było, ale one jeszcze po Roratach zostawały na drugą Mszę, a tak przeciągały powrót prawie do południa; i wtedy wróciwszy, na obiad zarazem i śniadanie jadły ten groch. I wkrótce nikt się już w domu nie dziwił ani ich długim nieobecnościom, ani postowi. Adwent przecież, jakże. Aż w końcu, jakoś w pół Adwentu, któregoś wieczoru spakowały do tłumoków bieliznę i po parę najskromniejszych sukien, i te tłumoki pani Piecewska przemyciła do sań pod słomę. I rano, zamiast jechać do Lubawy na prawo, na pierwszych rozstajach ojciec Zuzi skręcił w lewo i pojechały do Chełmna. Były tam już, kiedy w Mortęgach dopiero pomyślano ich szukać.

Wstępując w ten nietypowy sposób do klasztoru, Magdalena miała już 24 lata, a z tych aż dziesięć spędziła w Mortęgach na powolnym dojrzewaniu do swego powołania, na usilnych przemyśleniach. Dotychczasowa lektura uformowała jej myśli do spraw Bożych, do rozważania wielkich prawd wiary, raczej niż do drobnych, ubocznych praktyk pobożności. Na tym to fundamencie dopiero wszelkie praktyki można było zbudować i z niego je wyprowadzać; umysł Magdaleny czuł się dobrze tam tylko, gdzie szczegółowe myśli, nakazy, zwyczaje miały jasne i wspólne uzasadnienie, tworzyły całość, wyrastały ze wspólnego korzenia. Postawiona przed pstrą mieszaniną nie powiązanych między sobą drobiazgów czy praktyk byłaby po prostu nie u siebie. Przez ostatnie pięć lat zamknięcia w Mortęgach dzięki Postylli nasiąkła nauką wiary na tyle, żeby w niej właśnie to uzasadnienie i miarę sensu znajdować. Drugim jej skarbem było przekonanie, że to rzeczywiście Bóg ją wzywa, płynące z chwil radosnego zrozumienia, z których każdą, od dziecinnych zaczynając, chowała w pamięci. Dzięki nim nie musiała się już zastanawiać, czy jej decyzja to jej własna tylko zachcianka, tym samym skazana na niepowodzenie, czy też rzeczywiste wezwanie Boże, objęte Bożym planem i Bożą pomocą.

Brakowało jej jeszcze tylko ostatniego elementu formacji: tradycji zakonnej. Życie w klasztorze nie jest bytowaniem w chmurach; przebiega w bardzo konkretnym miejscu, w konkretnej sytuacji, w konkretnym otoczeniu. Ci, którzy już wcześniej urządzili to miejsce i ci, którzy teraz tworzą to otoczenie, we wszystkich dziedzinach życia, od stylu modlitwy aż do składników ubioru, przyjęli pewne konkretne rozwiązania, praktyki i zwyczaje, zależne od praw ogólnych Kościoła, od reguły własnej zakonu i od lokalnych możliwości. Tego wszystkiego trzeba się nauczyć w nowicjacie, a to zarówno dla zdobycia punktu wyjścia do dalszego rozwoju własnego życia modlitwy, jak i dla umożliwienia wspólnocie gładkiego biegu spraw codziennych. I gdyby klasztor chełmiński był wtedy domem normalnej wspólnoty, złożonej, powiedzmy, z kilkudziesięciu mniszek w różnym wieku, uformowanych już do życia zakonnego, i to według konkretnej reguły i na konkretnym miejscu – Magdalena weszłaby bezproblemowo do ich grona i miałaby tradycyjną formację zapewnioną. Tym bardziej to ważne, że w jej czasach tradycja – rozumiana jako powrót do źródeł, jako wierność pierwotnym założeniom – to było jedno z haseł, kształtujących ogólną mentalność. Miałaby także okazję do spędzenia wielu lat w roli szeregowej mniszki, pragnącej posłuszeństwa i praktykującej posłuszeństwo; a tym samym, gdyby ją w końcu zrobiono przełożoną, wiedziałaby z doświadczenia podwładnej, jak należy praktykować przełożeństwo.