30,00 zł
Rysunki | Bogumiła Czepiel OSB |
Wydanie | Drugie, 2020 |
ISBN | 9788373549876 |
Oprawa | Miękka |
Format | 145x205 |
Stron | 234 |
Podtytuł | Błędny Rycerz |
Przygody rycerza Jerzego to opowieść o odważnym wojowniku. Jak na rycerza przystało, tytułowy bohater zawsze jest wierny etosowi, przez co bezkompromisowy w walce ze złem. Imię jego słusznie przywołuje Świętego pokonującego smoka, gdyż o walki ze smokami chodzi w książce przede wszystkim. Po drodze przyjdzie Jerzemu zajmować się też „niesmoczymi” problemami, których rozwiązywanie dostarcza Czytelnikom garść uniwersalnych mądrości o człowieku. Barwne opisy, intrygująca fabuła, łatwo przyswajalny język. Całość buduje narrację pełną okruchów baśniowości, fantasy, legendy, bajki. Autorce udało się zakreślić bardzo szeroki krąg odbiorców, bo są w nim i dzieci, i młodzież, i dorośli, a to niełatwa sztuka. Dodatkowym atutem książki są rysunki wykonane przez mniszkę benedyktynkę.
Przygody rycerza Jerzego (część I)
Przygody rycerza Jerzego to opowieść o odważnym wojowniku. Jak na rycerza przystało, tytułowy bohater zawsze jest wierny etosowi, przez co bezkompromisowy w walce ze złem. Imię jego słusznie przywołuje Świętego pokonującego smoka, gdyż o walki ze smokami chodzi w książce przede wszystkim. Po drodze przyjdzie Jerzemu zajmować się też „niesmoczymi” problemami, których rozwiązywanie dostarcza Czytelnikom garść uniwersalnych mądrości o człowieku. Barwne opisy, intrygująca fabuła, łatwo przyswajalny język. Całość buduje narrację pełną okruchów baśniowości, fantasy, legendy, bajki. Autorce udało się zakreślić bardzo szeroki krąg odbiorców, bo są w nim i dzieci, i młodzież, i dorośli, a to niełatwa sztuka. Dodatkowym atutem książki są rysunki wykonane przez mniszkę benedyktynkę.
Odbiorca: :
* Pola wymagane
lub Anuluj
Wieczór był już blisko, kiedy wędrowiec, po przedarciu się przez kolejny wał jeżyn, trafił nie na zwykłą polankę, i nie dla odmiany w pokrzywy, ale na wyraźną drogę. Była to raczej tylko przecinka, którą od co najmniej dwu lat nikt nie jeździł: młode drzewka wyrosły w zatartych koleinach, a nietrzebione od dawna konary starodrzewu spotkały się nad drogą, robiąc z niej ciemny korytarz. Teren jednak był w tym miejscu równy i korytarz na tyle prosty, że mimo mroku można było dostrzec kilka ciekawych rzeczy. Wędrowiec rozejrzał się i aż gwizdnął z wrażenia. Nawet gdyby od dziecka znał tę puszczę, nie mógłby trafić lepiej.
Na lewo stara droga ciągnęła się jeszcze przez jakieś pięćdziesiąt kroków, po czym kończyła się zasiekiem. Nie musiał podchodzić blisko, żeby go obejrzeć: od tygodnia napotkał już takich zasieków kilkanaście i dopiero ten jeden udało mu się jakimś przypadkiem ominąć. Między wbitymi w ziemię palami, oparte końcami o drzewa rosnące przy drodze, leżały tam jeden na drugim pnie grube, nie okorowane, zarośnięte już gęsto powojem i chmielem.
Z drugiej strony zasieku, od której powinien był podejść, na pewno były wilcze doły, na których cienkie deski przegniły i zawaliły się w rosnące na dnie młode pokrzywy: dawno już nie pułapka, ale dla wozów, a nawet dla koni przegroda nie do przebycia. Cóż, nie miał już konia i nie musiał się zastanawiać, czy gdyby miał, zdołałby zasiek objechać bokiem.
Na prawo droga szła prosto przez jakieś może dwieście kroków, po czym wychodziła na polanę, tak że na końcu ciemnego korytarza świeciło jakby okienko: otóż w tym okienku na samym środku widniał przedmiot, którego wędrowiec nie widział już od wielu dni. Drogowskaz! A nic tak nie pobudza ciekawości na widok drogowskazu, jak fakt, że ostatniego sucharka zjadło się co do okruszyny wczoraj rano. Mając w dodatku przed sobą drogę prostą i miękką, bo zarośniętą trawą, wędrowiec ruszył w stronę świetlistego otworu niemal biegiem.
Kiedy doszedł na skraj polany i można mu się było lepiej przyjrzeć, ukryty w krzakach człowiek, który śledził go już od dobrej chwili, odetchnął z ulgą. Przybysz nie wyglądał groźnie. Wysoki, owszem, i żylasty, ale wyraźnie zabiedzony, miał na sobie skórzany kubrak i takież portki, wszystko to obficie podrapane, a miejscami nawet rozdarte, przez kolce jeżyn i tarniny. Poprzednio musiał okrywać się także szerokim wełnianym płaszczem, ale z tego płaszcza zostały już tylko strzępki przy szyi, których widać przez zapomnienie nie zrzucił, głowę miał gołą i parę liści tkwiło w obfitej jasnej czuprynie, podpierał się ułamkiem jakiegoś toczonego drąga, ale broni nie miał żadnej. Z zabłoconych i mocno zdartych skórzni wystawały mu liście babki, którymi widocznie owijał poranione stopy. Przy tym wszystkim oczy miał pogodne i czoło nad chudą gębą tak gładkie, jakby go nigdy jeszcze nie zmarszczył w złości. Szpieg chłonął wszystkie te szczegóły z przyjemnością, gdyż potwierdzały jego pierwsze wrażenie. Mimo to jednak pozostałby w krzakach, gdyby przybysz poszedł dalej albo zatrzymał się na stojąco, ale on po odczytaniu napisu na drogowskazie usiadł w cieniu najbliższego drzewa i w tej pozycji wyglądał już tak niegroźnie, że śledzący go nabrał pewności siebie i wysunął się na drogę. Najpierw udawał, że nią idzie z daleka. Potem udawał, że patrzy w inną stronę i nie dostrzega wędrowca. Wreszcie podszedłszy blisko, spojrzał wprost i stwierdził ze zdumieniem, że tamten najspokojniej zasnął...
Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa.